Indonezja, raj dla turystów – Relacja z Pionierskiej Wyprawy Nurkowej na North Sulawesi Indonezja
|
To z założenia musiały być inne wakacje. Przede wszystkim, dlatego, że tym razem nie żeglarskie (Pati i Tomek, – dzięki), że po ciężkim obfitującym w różnorodne niespodzianki roku chciałam uciec bardzo daleko od otaczającej rzeczywistości i że po raz pierwszy były to wakacje NURKOWE !
Wybór padł na Indonezję i był to strzał w dziesiątkę. 30 sierpnia AD, 2004 dziewięcioosobowa ekipa zamiłowanych nurków stawiła się w Porcie Lotniczym Okęcie gotowa do wyjazdu. Po ciężkich przejściach z obsługą lądową i przekonywaniu, że nasz kilkunastokilogramowy nadbagaż to przecież ekwipunek naukowców- „Bo przecież będziemy tam prowadzić badania naukowe raf koralowych !”….udało się nam w końcu ulokować w samolocie. Nie będę ukrywać, że podróż to chyba jedyna niedogodność tych wakacji. Cztery przesiadki, ponad 18 godzin w samolocie, transfery…w sumie ponad 30 godzin w podróży. Całe szczęście, że personel pokładowy malezyjskich linii lotniczych był bardzo miły i starał się nam urozmaicać ciągnące się w nieskończoność godziny lotu, czyli krótko mówiąc orzeźwiających trunków nie zabrakło…..
Aż w końcu zmęczeni i niewyspani (uwaga różnica czasu 6 godzin do przodu) wylądowaliśmy w Manado stolicy wyspy Sulawesi, bo tę część Indonezji postanowiliśmy odkryć. Nie wylądowały z nami „tylko” dwie walizki, jedna wkrótce się odnalazła z całą zawartością, ale w drugiej po otwarciu były….. tylko orzechy kokosowe. Po zapłaceniu za visę (25 USD) zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy do naszej pierwszej bazy nurkowej.
Indonezja (indos-indyjski, nesos-wyspa) to prawie 5 tysięcy kilometrów przestrzeni rozciągniętej wzdłuż równika pomiędzy Azją a Australią (to tyle, co odległość od Irlandii po Kaukaz). To archipelag 17 tysięcy wysp, z czego około 6 tysięcy jest zamieszkałych. Jego brzegi opływa Ocean Spokojny i Indyjski. Indonezja dzieli się na trzy regiony: wyspa Sumatra, Jawa ze stolicą kraju Dżakartą i wyspa Kalimantan (część Borneo) wraz z innymi m.in. właśnie z Sulawesi. Indonezja to czwarty pod względem liczby ludności kraj na świecie (ponad 210 milionów mieszkańców), a połowa ludności nie przekroczyła 25 roku życia. Znaczna większość ludności jest wyznania islamskiego – 87 %, około 10 % to katolicy i protestanci. Zwiedzając Sulawesi miałam wrażenie to tutaj mieszkają katolicy, bo, na co drugiej ulicy był kościół, za to meczetów jak na lekarstwo. Może, dlatego Sulawesi uważana jest na najbardziej spokojną wyspę Indonezji.
Klimat Indonezji to dwie pory roku-sucha (od kwietnia do października) i deszczowa. Wilgotność i temperatury sprawiły, że rozwija się tu wspaniała tropikalna roślinność.
Pierwsze sześć dni spędziliśmy w bazie nurkowej MUREX DIVING, kilkanaście kilometrów od Manado. Sympatyczne miejsce położone w tropikalnym lesie i oczywiście na wybrzeżu. Trzeba dodać, że Sulawesi to taka wyspa, że gdziekolwiek by się nie było zawsze dystans do morza to mniej niż 100 km.
Bazę Murex prowadzi Dany- Amerykanin ożeniony z Indonezyjką. Podobno bardzo nas lubił, mimo że codziennie przy śniadaniu komentował, o której to godzinie grupa polska poszła spać i że znowu spóźnimy się na łódź. W naszej bazie nurkowaliśmy od 2 do 3 razy dziennie, wszystkie nurkowania z łodzi, w różnych miejscach Parku Narodowego Bunaken. Widoki podwodne były wręcz fantastyczne. Ławice ryb, pływające żółwie, rekiny białopłetwe i wspaniałe ściany koralowe w barwach trudnych do wyobrażenia. A przy tym woda o temperaturze 27 stopni C i widoczność nawet do 20 metrów. Nie do porównania z nurkami w Polsce. Na terenie Bunakenu udało się nam również zejść na wrak jednostki handlowej (chyba japońskiej, choć nasi divemasterzy sami nie wiedzieli, co to za wrak- widocznie nie byli ciekawi). Ale obsługa łodzi i instruktorzy byli naprawdę wspaniali, nosili nam sprzęt, zakładali butle, jeśli porównamy z nurkami w Egipcie to tutaj po prostu był raj ! I tylko raz zdarzyła im się wpadka, kiedy nie do końca odkręcili butle naszemu Krisowi, który niestety musiał awaryjnie skończyć nurkowanie wynurzając się w ekspresowym tempie z 10 metrów (a gdzie był Twój partner, dlaczego nie zrobiłeś kozaka- pytała Krisa nasza Matka Dyrektorka, Monika szefowa ekipy).
Ale wszyscy cali i zdrowi przeżyliśmy pierwsze nurki. Co wieczór przy indonezyjskim piwku (nie polecam) oglądaliśmy zdjęcia, zwłaszcza te podwodne i wydawaliśmy z siebie okrzyki zachwytu i salwy śmiechu.
Grupa się zintegrowała i gotowa była do dalszych wyzwań. Bo przecież miały to być bardzo aktywne wakacje. Przyszedł, więc czas na rafting rwącą rzeką Nimanga, u podnóża wulkanicznej góry Lokon 1580 m (powiat Minahasa).
To było czyste szaleństwo. A wszystko zaczęło się od małpy na łańcuchu, którą możecie zobaczyć na zdjęciu. A potem ubrali nas w kaski, dali wiosła i pokazali jak płynąć, jeśli wypadniemy z pontonów, żeby nie zabić się o wystający kamień. Z początku byliśmy nieco zestresowani, ale po kilku zakrętach duch walki i przygody kazał nam aktywnie wpływać na tempo płynięcia pontonu poprzez podskoki i bojowe okrzyki. Jedna z załóg zgubiła nawet wiosło, ale to chyba po spożyciu lokalnego bimbru (65 promili- wykręcało twarz), bo i taką degustację nasi przewodnicy nam zafundowali. Mimo że technika w Indonezji nie stoi na wysokim poziomie, to jednak sposób produkcji bimbru z palm kokosowych robi wrażenie, była to gęsta sieć rurek bambusowych o różnej średnicy. Zresztą z bambusa robi się tutaj wiele innych rzeczy, np. mosty.
Po mocnych wrażeniach na raftingu, pojechaliśmy na dobre jedzenie (jak zwykle baaaardzo pikantne) i zwiedzanie okolicy, czyli regionu Minahasa. Oglądaliśmy gorące wulkaniczne źródła, z których jak z łazienki korzystają mieszkańcy wsi, przychodząc się tu kąpać. A potem zawieźli nas nad gorące wulkaniczne jeziorko Tondano 700 m powyżej poziomu morza, gdzie woda przy brzegu z lekka wrzała. Podróżując po Minahasa słuchaliśmy o historii tych terenów, najpierw o panowaniu Hiszpanii, potem o przejściu pod wpływy holenderskie, które są tu odczuwalne do dziś, zwłaszcza zamiłowanie do kwiatów i w końcu o panowaniu Japończyków, spod którego Indonezja wyzwoliła się w sierpniu 1945 roku. Związki z Japonia są do dzisiaj bardzo silne, pozostaje ona głównym partnerem handlowym Indonezji.
Po powrocie do naszej bazy rozpoczęliśmy przygotowania do dalszej eskapady, tym razem na małą wysepkę Bangka, również w rejonie Parku Narodowego Bunaken. To była wysepka szczególna, parę chatek Robinsona, garstka turystów, elektryczność tylko wieczorem i te wspaniałe białe plaże. Niektórzy nawet zrezygnowali z paru nurków i leniwie wylegiwali się na plaży. Na Bangka spędziliśmy trzy dni. Nurkowanie, biesiady i wspólne rozmowy z naszymi indonezyjskimi przyjaciółmi. Trzeba podkreślić, że to niezwykle przyjaźnie nastawieni do świata ludzie. Odnoszą się do turystów z respektem i uśmiechem, i już po paru dniach zwracali się do nas po imieniu dokładnie pamiętając, kto jest kto. Podczas nurkowań w okolicach Bangka udało się nam zobaczyć, a nawet nakarmić Napoleona. WyraĽnie polubił nasze towarzystwo.
Po powrocie do Murexu jeszcze parę razy zanurkowaliśmy na terenie Bunakenu, spotykając tuńczyki, barakudy i inne wspaniałe podwodne żyjątka. Zrobiliśmy sobie jednak małą przerwę na wejście na wulkan Mahawu – 1311 m. Wulkan jest uważany za ciągle czynny (jest to jeden z 100 czynnych wulkanów w Indonezji, przy czym wszystkich jest ponad 400), ostatnia erupcja miała miejsce w 1958 roku. Krater wulkanu robi niesamowite wrażenie, wewnątrz znajdują się dwa jeziorka, a z jednego wydobywa się wulkaniczna para. Droga na wulkan nie należała do łatwych, o dziwo spadł deszcz (czyżby pora deszczowa zaczynała się już we wrześniu ?) i musieliśmy się przedzierać przez bujną tropikalną roślinność. Ale udało się dojść bez start w ludziach.
Muszę jednak koniecznie napisać co działo się przed dotarciem na wulkan. Nasz przewodnik, przesympatyczny Rico zaprowadził nas na degustacje lokalnych specjałów….pieska i nietoperków.
O ile jeszcze nietoperze łatwo dały się połknąć (mięso bardzo delikatne), o tyle z psem nie poszło tak łatwo. Smakował jak stara wątróbka. Artur i Kris nie mogli nam darować, że spożywamy psa, oni wielcy miłośnicy czworonogów trzymali się od nas z daleka- robili zdjęcia i kamerowali, odpowiednio przy tym komentując. No, ale przecież trzeba było spróbować….
I dobrze, że odbyło się to na początku naszej wycieczki, bo w drodze na wulkan wstąpiliśmy jeszcze do miasteczka Tomohon żeby obejrzeć prawdziwy indonezyjski targ. Ten widok utkwił nam w pamięci na długo, czego tam nie było – nietoperze ze skrzydełkami i bez (5 USD), pieski z wnętrznościami lub już bez (10 USD), szczurki i inne specjały. Były oczywiście i ryby i inne towary, do których europejczycy przywykli, ale widok martwych psów tak nas poruszył, że uciekaliśmy stamtąd bardzo szybko. Nasz przewodnik powiedział nam później, że Indonezyjczycy wierzą, że mięso psów (zwłaszcza maści czarnej) wpływa dodatnio na potencję. No comments…
Na szczęście po całej wycieczce czekał na nas wspaniały obiad w resorcie Gardenia.
Turystów brak. Jednak ten problem w Indonezji jest bardzo odczuwalny. Od dwóch lat, od czasu wybuchu bomby w Dżakarcie w 2002 ilość turystów dramatycznie spadła. Większość baz nurkowych i ośrodków turystycznych prosperuje na granicy opłacalności. Na szczęście w ostatnich miesiącach widać oznaki odradzania się przemysłu turystycznego, ilość osób, jaka odwiedziła Indonezję w 2004 r. jest o ponad 30 % większa niż w 2003. Indonezyjczycy liczą, że w 2004 roku odwiedzi ich kraj ponad 5 milionów ludzi. Zobaczymy czy tak będzie, bo po kolejnym wybuchu 10 września br. władze australijskie zniechęcały turystów do odwiedzania Indonezji. A Australijczycy to obok Europejczyków największa rzesza turystów przyjeżdżających na archipelag.
Pora znów zmienić miejsce, tym razem będzie to wyspa Lembeh a mieszkać będziemy w niedawno uruchomianym resorcie Lembeh. Baza nurkowa również prowadzona jest przez właścicieli Murexa. Ale tutaj jest zupełnie inaczej, nurkujemy również z łodzi, ale widoki podwodne to świat makro. Najlepiej pływać za divemastrami, bo oni na pewno wypatrzą coś ciekawego. Woda nieco chłodniejsza do 24 stopni, widoczność też nieco gorsza, ale za to nie ma prądów tak jak w Bunakenie. Na ściany raf też trudno trafić, ale za to mnóstwo krabów, frogfishów, i innych małych żyjątek. Raj dla osób lubiących fotografować świat podwodny w skali makro. Mnie trochę zaskoczył szary piasek i niestety zaśmiecone dno. Tutaj dopiero widać jak bardzo nie dba się o te akweny. Pod wodą mniej wrażeń, ale nasze domki i sam ośrodek w pełni zrównoważyły ten niedostatek.
No i jeszcze był basen, okupowany do późnych godzin wieczornych przez męską część naszej ekipy („Piwo niegdzie tak dobrze nie smakuje jak w basenie”).
Po kilku dniach w Lembeh, spędzonych jak zwykliśmy mówić „na bogato”, przyszedł ten smutny moment, kiedy pianki i jackety trzeba było wysuszyć, aparaty i ABC pochować i zacząć przygotowywać się do podróży do Polski. Oj ciężko było, ciężko….
Murex, Bangka, Lembeh i jeszcze wiele innych wspaniałych miejsc pozostanie na długo w pamięci. Ludzie i miejsca.
Indonezja to kraj bardzo różnorodny, o unikalnej kulturze i tradycjach. To raj dla turystów zarówno pod jak i nad wodą. Nie wiem czy ponownie tu przyjadę, jest przecież tyle wspaniałych miejsc na świecie, które muszę zobaczyć, ale osobom, które zastanawiają się nad kierunkiem swoich przyszłych wakacji zdecydowanie polecam Indonezję.
P.S. I wcale nie było żadnych komarów, mrówek, itp. Jedynie małe jaszczurki…. ale nie wchodziły do łóżek.
Iwona Sierzputowska
Warszawa, 06 października 2004 r.
Specjalne podziękowania za zgodę na umieszczenie zdjęć na stronie dla : Kasi Wiśniewskiej, Krzysia Krisa Brańskiego i Piotrka Gębickiego.
Galeria zdjęć