2010 – Mont Blanc- przypadek szczególny
„Wspinaj się, jeśli potrafisz, ale pamiętaj że odwaga i siła są niczym bez rozwagi
i że chwilowe niedopatrzenie może zniszczyć całą radość życia.
Nie rób niczego w pośpiechu, uważaj na każdym kroku i na początku przewiduj zakończenie”.
Edward Whymper*- Scrambles amongst the Alps* Edward Whymper (1840 – 1911), brytyjski alpinista i odkrywca, jako pierwszy zdobył Matterhorn w 1865 roku
Niektórzy twierdzą, że Mont Blanc to przypadek szczególny. Jego wysokość i sława stawia go ponad wszelką inną działalność alpinistyczną. W lecie codziennie, gdy tylko dopisuje pogoda, na jego szczycie staje dwieście, trzysta osób. Przyjeżdżają nawet z bardzo daleka, żeby się z nim zmierzyć. Na szczęście jest to również piękna, a nawet nadzwyczajna góra…..
Wszystko zaczęło się ponad dwieście lat temu, w 1760 roku, gdy młody Szwajcar Horacjusz Benedykt de Saussure przybył do Doliny Chamonix (ówcześnie w Królestwie Sardynii) i do szaleństwa zakochał się w tej górze. Obiecał hojnie wynagrodzić tego, kto znajdzie drogę na jej szczyt i odtąd żył w przesycony wielką miłością do gór. Mont Blanc został zdobyty po raz pierwszy 8 sierpnia 1786 przez dwóch Francuzów Jean–Jacquesa Balmat’a (poszukiwacza kryształów górskich) i Michela-Gabriela Paccard’a. (lekarza, naukowca i miłośnika gór). Weszli na szczyt od strony Grands Moulets. Horacjusz de Saussure zdobył szczyt swoich marzeń dopiero w 1787 roku w towarzystwie swojego lokaja i osiemnastu innych towarzyszy, których zaczęto nazywać przewodnikami. W roku 1808 Jean-Jacques Balmat wprowadził na szczyt pierwszą kobietę Marie Paradis, kelnerkę z Chamonix.
Pomysł na zorganizowanie wyprawy na Mont Blanc powstał rok temu w czasie naszego klubowego rejsu Italia – Korsyka. Natchnął nas do zmierzenia się z tą góra Marek, samotnie wyruszający na spotkanie z najwyższym szczytem Korsyki – Monte Cinto.
Ale Mont Blanc nie był naszym pierwszym spotkaniem z górami. Tak naprawdę miłość do gór drzemała w nas już od dzieciństwa, gdzieś mocno ukryta, a teraz w Alpach miała odżyć na nowo. Do pomysłu wejścia na Dach Europy podeszliśmy bardzo poważnie. Czytaliśmy w Internecie wiele relacji z podobnych wypraw spisanych przez amatorów i profesjonalistów. Niektóre przerażały brawurą, ale wszystkie dawały obraz tego czego możemy się spodziewać na tej wysokości.
Podjęliśmy decyzję, że na Mont Blanc wejdziemy z zawodowym przewodnikiem. Ratownika aspiranta TOPR – Jaśka Gąsienicę Roja wybraliśmy po rundzie spotkań, w czasie których przyglądaliśmy się kilku przewodnikom, bombardując ich mnóstwem pytań. Mieliśmy już plan, mieliśmy już przewodnika, nadszedł czas na budowanie formy. Umówiliśmy się w naszej kilkuosobowej grupie zapaleńców, że będziemy starać się spędzać choć jeden weekend w miesiącu chodząc intensywnie po górach. Zaczęliśmy w styczniu od wyprawy w Pieniny. Mróz był przeogromny, ale nie przeszkodził w wejściu na Trzy Korony (982 m n.p.m.) i Sokolicę (747 m n.p.m.) oraz na upajanie się zimowym widokiem Dunajca.
W lutym wybraliśmy się w Beskid Żywiecki. I tym razem pogoda dała nam w kość. Wędrówkę rozpoczęliśmy w Zawoi skąd wyruszyliśmy w kierunku schroniska na Markowych Szczawinach, dalej Przełęczą Brona doszliśmy do Małej Babiej Góry. Z każdym krokiem padał coraz gęstszy śnieg i wiał wiatr. Na sam szczyt Babiej Góry (1725 m n.p.m.) wspinaliśmy się w padającym zmrożonym śniegu, przejmującym wietrze i prawie zerowej widoczności. Baliśmy się zgubić na grani, bo nawet tyczki wskazujące szlak były niewidoczne. Zrezygnowaliśmy z zejścia przez Przełęcz Krowiarki i wróciliśmy tą samą drogą do Zawoi, choć szlak już utonął pod śniegiem. Po powrocie żartowaliśmy, że może na Diablaku mieliśmy już przedsmak alpejskiej pogody. Marzec to Bieszczady. Miało być przyjemnie, bo nisko i żadnej męczącej wspinaczki. Zaplanowaliśmy wejście na Tarnicę (1346 m n.p.m.) szlakiem niebieskim z Wołosatego, a schodzić mieliśmy do Ustrzyk szlakiem czerwonym. Zaczęło się słonecznie i przyjemnie. Ale przed Tarnicą warunki zmieniły się diametralnie i zerwał się wiatr wiejący z prędkością o 80 km/h. Momentami ciężko było utrzymać równowagę. I tak właśnie przywitaliśmy wiosnę.
W kwietniu przyszła pora na pierwsze profesjonalne szkolenia ze wspinaczki zimowej i pierwsze spotkanie w górach z wybranym przez nas przewodnikiem, który miał nas prowadzić w czerwcu na Mont Blanc. Wybraliśmy więc Wysokie Tatry Słowackie. Bazę noclegową mieliśmy z Tatrzańskiej Łomnicy. Stamtąd przez Stary Smokovec ruszyliśmy skoro świt do Schroniska Hrebienok. Ze schroniska, niebieskim szlakiem doszliśmy do Zbójnickiej Chaty (1974 m n.p.m.). Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy na Świstowy Szczyt (2383 m n.p.m.). Wędrówka długa, ale piękne widoki zrekompensowały trudy wycieczki. W drodze powrotnej Jasiek uczył nas jak hamować czekanem jak zaczniemy spadać z eksponowanej ściany lub nas nie daj Boże porwie lawina. Następny dzień mieliśmy wspinaczkę techniczną w kaskach i z asekuracją liny na Łomnicę (2634 m n.p.m.) – drugi po Gerlachu najwyższy szczyt Słowacji.
Nasze sześciomiesięczne przygotowania zostały zwieńczone czerwcowym wejściem na Rysy (2499 m n.p.m.) od strony słowackiej.
Wreszcie nadszedł ten dzień. 25 czerwca wyjechaliśmy w Alpy. Na początek zatrzymaliśmy się w Zurichu. Następnego dnia samochodem pojechaliśmy do Lauterbrunnen położonym w paśmie Alp Berneńskich, gdzie mogliśmy podziwiać dziesiątki wspaniałych wodospadów. Po południu, najwyżej położona w Europie kolejka górska, zawiozła nas na Jungenfraujoch – Top of Europe. Po drodze mijaliśmy przepiękne szwajcarskie kurorty w Wengen, Mannlichen i Kleine Scheidegg. Podziwialiśmy niezapomnianą panoramę trzech najwyższych szczytów tego regionu: Eiger, Mönch i Jungfrau. Oj chciałoby się powiedzieć: „Alpy – tu się oddycha !”
Ze stacji końcowej Jungfraujoch w niecałą godzinę doszliśmy do naszego schroniska w Monchsjoch położonego na wysokości 3656 m n.p.m., gdzie zatrzymaliśmy się na noc. Dla znacznej części ekipy pierwsza noc powyżej 3500 m n.p.m. była ciężka. Objawy choroby wysokościowej – bóle głowy i przyspieszone bicie serca nie dawały spać. Rankiem wróciliśmy do Leuterbrunnen, by przemieścić się do Genewy, gdzie spotkaliśmy się z naszymi przewodnikami – Jaśkiem i Gregiem. Z Genewy dotarliśmy do Chamonix – naszej bazy wypadowej we Francji.’
Kolejną noc spędziliśmy w Chamonix. W poniedziałek pojechaliśmy aklimatyzować się w Alpy Włoskie, do Parku Narodowego Gran Paradiso. Naszym celem było zdobycie szczytu Gran Paradiso – 4061 m n.p.m. i spędzenie dwóch nocy w przytulnym, odciętym od świata schronisku Vittorio Emanuele II.
Po powrocie do Chamonix nastała pełna mobilizacja. Precyzyjnie i według wskazówek przewodników pakowaliśmy nasze plecaki. Na szczyt prowadzą cztery drogi. W profesjonalnej skali UIAA nie są uznawane za drogi trudne, ale z uwagi na różnicę wzniesień do pokonania, konieczność aklimatyzacji i fakt że drogi te wiodą przez lodowce i pola śnieżne nie mogą być one uznane za szlaki turystyczne. Wszystkie wymagają doświadczenia i profesjonalnego sprzętu (raki, liny, czekany, kije trekkingowi, kaski). Bardzo często dochodzi do załamania pogody, a grań prowadząca na szczyt jest bardzo wąska i eksponowana. Trzeba pamiętać też, że Mont Blanc pochłania co rok kilkadziesiąt istnień….
My wybraliśmy drogę najbardziej popularną nazwaną Aiguille du Goûter, która zaczyna się od schroniska Goûter. Jednak jednym z podstawowych problemów wspinaczki na Mont Blanc jest właśnie podejście do tego schroniska i noc poprzedzająca wejście na szczyt. By do niego dotrzeć następnego dnia rano pojechaliśmy samochodem do Les Houches (1000 m n.p.m.), by stąd kolejką górską a potem zębatą (zwaną tramwajem) wjechać na Nid d’Aigle (2372 m n.p.m.). Potem już pieszo szlakiem w stronę schroniska Goûter (3817 m n.p.m.). Droga długa i wymagająca. Wiele śmiertelnych wypadków ma miejsce podczas pokonywania groźnego żlebu Grand Couloir zwany żlebem Rolling Stonesów, gdzie często lecą kamienne lawiny i ponad 600 metrowa skalista grzęda. Ale udało się i po około 6 godzinach mozolnej wspinaczki dotarliśmy do schroniska. W Goûter jest sto osiem pryczy, ale łącząc je schronisko może przyjąć do stu czterdziestu osób. Miejsca trzeba rezerwować znacznie wcześniej, ale wielu cudzoziemców o tym nie wie. Nam niestety nie udało się tego zrobić. Ale dopisało nam szczęście, bo choć nie mieliśmy rezerwacji udało się zdobyć noclegi i krótką noc spędziliśmy w miarę normalnych warunkach. Dwie godziny po północy siedzieliśmy już na śniadaniu w uprzężach i z czołówkami na głowach. Ciężko było coś przełknąć o tej porze. Po drugiej nad ranem schronisko zaczęło pustoszeć, wszyscy wychodzili zdobywać szczyt. Droga prowadząca na wierzchołek jest oceniana w skali UIAA na dość trudną (PD). Początkowo to wędrówka szeroką śnieżną granią na wierzchołek Dome du Goûter (4303 m n.p.m.), dalej nieco w dół przełęczą Col du Dôme (4240 m n.p.m.), aż do schronu Vallot (4362 m n.p.m.). Potem idąc wąską granią pokonaliśmy Grande Bosse (4513 m n.p.m.) i Petite Bosse (4547 m n.p.m.), aż w końcu stromą i eksponowaną granią dotarliśmy na szczyt. 2 lipca 2010 r., o godzinie 6:45, Mont Blanc został zdobyty !!!
Wrażenia i emocje nie do opisania.
Po kilkunastu minutach musieliśmy już schodzić. Ciśnienie na szczycie to około 55% ciśnienia atmosferycznego na poziomie morza. Nie da się tu długo wytrzymać.
Ale do tego by świętować sukces musieliśmy zaczekać, aż zejdziemy w dół. A schodzenie było bardzo wyczerpujące. Pierwszy etap do schroniska Goûter zajął nam około 3 godzin. Przy stacji tramwaju byliśmy przed 15:00, czyli kolejne 4 godziny wyczerpującej drogi. Ale mimo to byliśmy bardzo szczęśliwi.
A co po Mont Blanc …. na pewno odpoczynek a potem może czas na inne wyższe szczyty ?
Bibliografia:
1. Anne Sauvy, Na krawędzi życia i gór, Literatura górska na świecie, Wydawnictwo Stapis