s/y Gedania maj 2006 r.

s/y Gedania maj 2006 r.

Termin rejsu 29.04.2006 do 07.05.2006
Trasa: Malaga, Malilla, Cartagena, Barcelona

Galeria s/y Gedania MAJ 2006

Malaga, Grenada
Przyjechaliśmy do Malagi dwa dni wcześniej. Pożyczyliśmy dwa dziewięcioosobowe busy i całą załogą rejsową zrobiliśmy sobie samochodową wycieczkę do Grenady ze zwiedzaniem Alhambry. Warto było. Nawet dziś niejedna rezydencja nie powstydziłaby się tak pięknych ogrodów i roślin. Wycieczka trwała jeden dzień.. Samochody wypożyczone po przylocie wprost na lotnisku zwróciliśmy wieczorem następnego dnia. Po zaokrętowaniu zrobiliśmy jak to zwykle zakupy na cały tydzień rejsu i kiedy tylko to było możliwe ruszyliśmy w morze obierając kurs na Gibraltar.

Gibraltar,Ceuta

Następnego dnia stanęliśmy w dryfie przed główkami portu gibraltarskiego bezskutecznie próbując wywołać przez radio lub telefon obsługę jednej z marin znajdujących się za bezpiecznym falochronem. Niestety jak się okazało właśnie na ten dzień przypadało jakieś niezmiernie ważne hiszpańskie święto w związku nikt w żadnej marinie nie odpowiadał na wywołania. Był to ciekawy choć uciążliwy dowód na silne więzi kulturowe ludności Gibraltaru z pobliską Hiszpanią. Oczywiście nikt nie miał wątpliwości że w święta brytyjskie jest podobnie i tez się nie można dodzwonić. Mężnie pogodziliśmy się z porażką i jacht skierował się w stronę Ceuty, hiszpańskiej enklawy na marokańskim wybrzeżu. Ponieważ Ceuta jest blisko, szybko przekonaliśmy się że świętowanie obejmuje również personel tego portu. Po krótkim wahaniu przekonani argumentami kapitana i bosmana którzy twierdzili że „tam nic nie ma” zgodziliśmy się na porzucenie planu zwiedzenia Ceuty i jacht ruszył w dalszą pielgrzymkę z planem odwiedzenia portu Malilla który tak jak Ceuta jest enklawą hiszpańską w Maroku i będąc stosunkowo dużym portem przeładunkowym zapowiadała się jako miasto ciekawe.

Malilla, wizyta w Maroku

Następnego dnia byliśmy na miejscu w Malilli. W ramach zwiedzania obeszliśmy miasto z jego starszą częścią, umocnieniami brzegowymi i starym miastem, a następnie wypuściliśmy się za granicę enklawy na terytorium Królestwa Maroka. Wrażenia bardzo mieszane. Malilla w części hiszpańskiej gęsto i ładnie zabudowana ale słabo zaludniona. Mieszkający w niej „Hiszpanie” między sobą rozmawiają najczęściej po arabsku. Za granicą w Maroku jeszcze dziwniej zamiast spodziewanych namiotów koczowników lub orientalnych pałaców z arabeskami sławiącymi Allacha i Mahometa jego proroka zobaczyliśmy zaśmiecone ulice o zaniedbanych chodnikach i jezdniach gęsto obsadzone przez gromady ubranych po europejsku arabów którzy siedzieli, stali, łazili, rozmawiali lub popijali jakieś świństwo ze szklanek pełnych liści podobnych do pokrzywy. Wszyscy ni zdawali się nie mieć konkretnego zajęcia i na coś jakby czekali. Trochę jak bezrobotni przed pośredniakiem.

Miejscowy bazar także nas rozczarował. Produkty te same które można znaleźć w dowolnym hipermarkecie w Polsce, Ciuchy, walizki, proszki do prania, szampony, kosmetyki, same znane marki. Tylko cen nie ma. Wszystko do targowania. Jedyny prawdziwy folklor to taksówki, wielkie białe mercedesy do których miejscowi pakowali się nawet po ośmiu. Także bez liczników. Ceny umowne. Ogólnie wycieczka bardzo męcząca wszyscy przekroczyli granicę w lekkim szoku do którego przyczynił się fakt że granicznicy hiszpańscy nie byli pewni czy Polska jest w Unii Europejskiej i czy należy nas wpuścić. Dość spokojnie poczekaliśmy aż ustalą z dowództwem co mają robić obserwując jak obok nas zawracają Marokańczyków z powrotem do Maroka ze względu na późną porę. „Maniana, maniana” mówili z kamienną twarzą a arabowie również z kamiennymi twarzami zawracali w swoją stronę jak kukiełki na karuzeli nie zmieniając nawet tempa marszu przyzwyczajeni do takiego traktowania. Ostatecznie przepuszczeni przez hiszpańską służbę graniczną taksówkami wróciliśmy do mariny aby zdążyć na 1800 o której to mięliśmy wypływać. Okazał się że idzie zmiana pogody na sztormową. Noc przeczekaliśmy w porcie trawiąc wieczorny czas na biesiadzie w pobliskiej restauracji. Jak się okazało ten wieczór był punktem zwrotnym w naszej eskapadzie, bo oto byliśmy w połowie czasu rejsu dość daleko od punktu docelowego, Barcelony, po odwiedzeniu zaledwie jednego portu pośredniego.

Powrót do Europy

W nocy przeszedł front i pogoda zmieniła się na całkiem nie afrykańską. Lało jak z cebra. Wiatr zmienił kierunek na całkiem przeciwny sobie samemu z poprzedniego dnia i naszemu spodziewanemu kursowi ku wybrzeży Hiszpanii. Wyruszyliśmy pod wiatr i falę piłując ostro silnik i wyciągając w porywach do 3,5 węzła. Większość załogi „straciła humory”. Niektórzy poważnie chorowali co nie jest dziwne przy ciągłym kołysaniu w marszu pod falę. W międzyczasie ktoś wyliczył że przy prędkości marszowej którą mamy nie tylko nikłe szanse żeby coś jeszcze zwiedzić przed Barceloną ale nawet samo terminowe przyjście do Barcelony jest zagrożone. Oznaczało to że być może nie zdążymy na samolot i bilety się zmarnują a my będziemy musieli kupić nowe o ile znajdzie się miejsce w następnym. Ogólne niezadowolenie z przebiegu rejsu, zmęczenie i niebezpieczeństwo nie zdążenia na samolot że sprawiły ze nieśmiałe narzekanie na obrót spraw przerodziły się w otwartą krytykę dowództwa i zaczęły padać propozycje zmiany trasy i zakończenia rejsu w Walencji skąd pociąg zdążyłby dowieść część załogi na czas. Załoga dojrzała do buntu.

Bunt załogi

Oczywiście bunt był wyłącznie werbalny. Protesty i narzekania odbiły się od kamiennego spokoju naszego kapitana Jarka Bałasza który „zaproponował” poczekanie ze zmianami kursu przez 24 godziny w oczekiwaniu na ewentualną zmianę pogody. Poparli go oficerowie wachtowi gotowi szturmować fale choćby do lata a nie opuścić jachtu i kapitana w potrzebie. Potencjalni buntownicy stracili impet gdy na pytanie „kto chce wysiąść w Walencji niech podniesie rękę” kilka osób nagle znikło w swoich kabinach pilnych sprawach odżegnując się od niedawnych prowodyrów. I tak to jest z rewolucjami. Niektóre zwyciężają zmieniając świat na długie lata ale większość upada i za chwilę nikt o nich nie pamięta. Dla uspokojenia nastrojów zawinęliśmy do małego portu na kilka godzin żeby zjeść spokojnie obiad na stałym lądzie. Była to pożądana przerwa, która znacznie poprawiła nastrój. Pogoda rzeczywiście zmieniła się w ciągu tej doby. Wiatr ucichł i wyszło słońce które wywabiło z głębin spore stada delfinów które towarzyszyło nam przez jakiś czas pozując wdzięcznie do zdjęć. Nastrój poprzedniego dnia poszedł w niepamięć.

Barcelona

Po zmroku weszliśmy do Portu Olimpico wybudowanego na Olimpiadę Barcelona 1992. Była sobota, miasto i port tętniły od dyskotek. Burza świateł i dźwięków szokowała po niedawnym mrocznym oddechu otwartego morza. Zamówiliśmy telefonicznie taksówki na 7 rano żeby zdążyć na samolot, spakowaliśmy się i w godzinach od 22 do 03 zwiedzaliśmy do upadłego. Dosłownie do upadłego bo skumulowane zmęczenie z całego tygodnia sprawiło że towarzystwo zaczęło przysypiać „na dzięcioła” a rozmowy przygasły.

Podsumowanie

Przepłynęliśmy spory kawał drogi. Wykołysało nas. Była Hiszpania, Arabia i Afryka. Były emocje bardziej pozytywne i mniej pozytywne. Były delfiny, morze, góry, pustynia, tawerny, deptaki i miejskie załuki. Było dużo wszystkiego ale w tak ciekawym rejonie można było zobaczyć dużo więcej mniej przy tym goniąc. Wniosek podstawowy pierwszy to taki że tydzień na rejs morski to trochę mało bo błędów planowania trasy nie ma kiedy nadrobić. Wniosek podstawowy drugi to taki że jeśli ktoś chce zwiedzić w sensowny sposób odwiedzany kawałek świata, to nie można iść na żywioł przypadkowych zdarzeń i kierunków lecz należy się do tego dobrze przygotować w domu przed wyjazdem. Płynąc pół roku później na tej samej Gedanii w okolice Maroka i Kanarów wykazaliśmy więcej rozumu i tam zwiedzanie udało się lepiej. Ale o tym w innej relacji.

Pozdrawiam
Jacek Wierzbicki

Port zaokrętowania – Malaga
Port wyokrętowania – Barcelona

s/y Gedania maj 2006
« z 3 »

autorzy zdjęć:
Piotr Chmielowski,
Małgorzata Chrupek,
Mariusz Magoń,
Katarzyna Mazurek,
Paweł Pawłowski,
Joanna Skrzypińska,
Jacek Wierzbicki.

Załoga s/y Gedania MAJ 2006

Jarosław Bałasz
Wojciech Malinowski
Jacek Wierzbicki
Karolina Zadziełło -Zielińska
Mariusz Magoń
Piotr Chmielowski
Małgorzata Chrupek
Joanna Karfut
Katarzyna Mazurek
Halina Teodorczyk
Joanna Skrzypińska
Marzena Smolińska
Dariusz Socha
Barbara Wontor
Paweł Pawłowski
Jolanta Kolary
Barbara Majchrzak
Romuald Hausmann
Kapitan
Bosman
Oficer wachtowy
Oficer wachtowy
Oficer wachtowy
Oficer wachtowy
załoga
załoga
załoga
załoga
załoga
załoga
załoga
załoga
załoga
załoga
załoga
załoga
Comments are closed.
%d bloggers like this: