Grecja 2001

Grecja 2001

…to i owo o Grecji 2001 w relacji Żabki ( Kasia Brożek) oraz Grecja 2001 w relacji Albercika !!! ( Robert Ławrynowicz)

<<Galeria zdjęć z rejsu Grecja 2001>>

 

Zaczynam dzień, jak co rano, od … porannej kawy. Niby nic takiego, ale co to za kawa … Kawa, jak kawa – troszkę proszku i gorące mleko i jak kto lubi – cukier. Ale najważniejsze są wspomnienia jakie u mnie wywołuje. Na początku, któregoś dnia, zachciało mi się właśnie napić takiej kawy, tam, daleko na południu, na Cykladach. Nie wiem czy tam kawa inaczej smakuje? Inaczej pachnie? Może tam po prostu wszystko jest inaczej? Ale grono wielbicielek i wielbicieli „kawy przygotowanej przez Kasię” rosło z dnia na dzień. Po śniadaniu, niezależnie która to była godzina (a bywało różnie), nieważne czy staliśmy w porcie, czy płynęliśmy, kawa musiała być. Nawet jak mocno kiwało i grzejąc mleko zastanawiałam się jak nim potem trafić do kubków.

Piję właśnie taką kawę, oglądam sobie zdjęcia z Grecji i wspomnienia wracają.

Podróż… no cóż, mam wyjątkowe wspomnienia jeśli o to chodzi, inne niż wszyscy, niepowtarzalne i mam nadzieję, że … NIGDY SIĘ NIE POWTÓRZˇ. Jeżeli kiedykolwiek będziecie lecieć samolotem, nieważne czy to będzie trasa Kraków-Warszawa i będzie to samolot LOT-u czy zdarzy Wam się lecieć inną trasą, z innym przewoĽnikiem – uważajcie na to co jecie! Kanapeczki wyglądały smakowicie, niewiele się zastanawiając sięgnęłam po jedną z nich, rozpakowałam i wbiłam w nią swoje kły. Nie przeczę, była smaczna, ale była to kanapka z rybą. Ta ryba pozostanie na długo w mojej pamięci. W Warszawie byłam na lotnisku jako pierwsza, kwitłam w barze popijając gin z tonickiem i zastanawiając się czy to możliwe, żeby jeden drinck mi zaszkodził. Czułam się średnio, ale trzymałam twarz, bo nikt niczego nie zauważył. Potem już nikt niczego nie zauważał, bo były przeżycia związane z odprawą, strefa wolnocłowa, no i co najważniejsze degustacja czego się da w samolocie. Dodam, że chodziło raczej o płyny… Szlag mnie trafiał, że nie mogę w tym uczestniczyć, bo czułam się coraz gorzej. Potem stewardesa przeszła swój chrzest bojowy (sądząc po minie, był to jej pierwszy raz …) jak poprosiłam o papierową torebkę… No i nie wdając się w dalsze szczegóły podróż dobiegła końca. Moje wspomnienia z portu również troszkę się różnią od pozostałych (mówię tu o tych co port pamiętają, he he he). Ja zwiedzałam różne zakamarki i mogę powiedzieć, że rano czułam się już dobrze.

Fantastyczna zabawa, taki rejs. Dla mnie spełnienie marzeń. Nosa nie wychylałam dotąd poza jezioro Żywieckie i Mazury (o Mazurach mogłabym pisać i pisać, równie niezapomniane wrażenia …). Ale taki rejs, to było to. Ale ważna jest ekipa, nie można jechać z byle kim. To jest przecież ileś tam metrów kwadratowych i nie można sobie po prostu wyjść i odejść. Jest to pewne ryzyko – decydujecie się spędzić dwa tygodnie, na małej powierzchni i bez możliwości jakiejkolwiek zmiany. Ale nam się udało. Uważam, że dobraliśmy się fantastycznie. Nie wmówię nikomu, że nie było problemów, zawsze są. Ale to nie o to chodzi, żeby ich nie było, tylko, żeby sobie z nimi radzić. Wielki ukłon w kierunku kapitana, bo to przecież on ma najważniejszy głos, i kolejny ukłon w kierunku pozostałych członków mojej załogi z jachtu Meriah – uważam że wszyscy spisaliście się fantastycznie. Cudowna wyprawa wśród fantastycznych ludzi.

A teraz krótki przegląd – co przychodzi mi do głowy jak myślę o Grecji.

Skuterki, bajtki czy jak je nazwać. REWELACJA!! Nigdy byśmy tyle nie zobaczyli na jednej wyspie gdyby nie możliwość TAKIEGO transportu. Jeżeli kiedykolwiek będziecie na wyspach greckich, nie zapomnijcie, żeby pożyczyć skuterki. Kosztuje niewiele, trzeba mieć prawo jazdy, czasem proszą o paszport. I to jest zabawne, zostawiacie to prawo jazdy w wypożyczalni i szalejecie po wyspie… Nie znam greckich przepisów, ale zawsze mi się wydawało, że prawo jazdy służy do tego, żeby je mieć przy sobie jak się prowadzi pojazd… Acha, z tymi szaleństwami to uwaga. Jeżeli wsiadacie pierwszy raz to proponuję, żeby to nie był zatłoczony port na przykład na wyspie Amorgos, gdzie stoi duża ilość zaparkowanych samochodów i można przez przypadek uszkodzić komuś Passata, pozostawiając po sobie wspomnienie w postaci na przykład zbitego reflektora lub małej rysy na lakierze… Wprawdzie wycena strat wychodzi taniej niż w Polsce, ale nie warto w ten sposób tracić pieniędzy, jeżeli można je wydać na inne przyjemności.

Przypomina mi się oczywiście „gufnodupa” (pisownia tego neologizmu uważam jest dowolna, dopóki słowo nie zostanie umieszczone w słowniku poprawnej polszczyzny…) Niezapomniany, albo co dla niektórych niepamiętany, wieczór na Mykanos. Klimat na tej wyspie jest wyjątkowy. Tematu nie będę rozwijać nie chcąc być posądzoną o jakiekolwiek uprzedzenia. Ale komentarz w stylu „gufnodupa” jak dla mnie idealnie pasuje…. Tam zresztą mieliśmy problem z kotwicą – najpierw nie trzymała a jak już chwyciła to nie chciała puścić a potem i tak nie dało się jej wyciągnąć, bo coś tam szlag trafił. Nie mówiąc o tym, że nie było gdzie stanąć, na szczęście rodacy zgodzili się, żebyśmy się do nich przycumowali. Było potem trochę kłopotu z powrotem nocą na łódkę, bo staliśmy jako trzeci od nadbrzeża, ale czasami „padnij, powstań” pomaga nie zabić się o relingi…

Nocne pływanie – niesamowite wrażenie. Sami pośrodku morza, ciemno, gwiazdy, cisza i tylko co jakiś czas, gdzieś na horyzoncie przesuwa się rozświetlony tramwaj. Rewelacja, pływać owszem, wchodzenie do portu można sobie darować, czasami to co na mapie nie zgadza się z rzeczywistością… Jak na przykład światło sektorowe na Naxos, którego chyba nie było.

Przez głowę przelatują mi różne obrazy – śniadanie u greczynki, która potrafiła zrobić cuda z bakłażana i pomidorów, bijący upał od rozgrzanego asfaltu, który nie przeszkadzał dopóki skuterki były w ruchu, wiatr grający na wantach (dotąd czytałam o tym tylko w książkach), ten cudowny kolor wody w zatokach. Nigdy wcześniej nie byłam nad morzem ¦ródziemnym i oglądając foldery myślałam – technika robi swoje, morze nie może mieć takich kolorów. Ale ma i zdjęcie nie jest w stanie tego oddać. A delfiny??? To dopiero przeżycie jak nagle koło dziobu wyskakuje delfin, za nim inne i płyną ścigając się z jachtem.

Wiecie co wspominam najgorzej – zwiedzanie Aten. Okropne miasto – upał jest tam nie do wytrzymania, napchane tych domów, kupa ludzi i tysiące turystów, którzy zjeżdżają się z całego świata robić sobie zdjęcia z kupą kamieni.

Przypominają mi się winogrona, ta specjalna odmiana na rodzynki, małe, bezpestkowe ale bardzo słodkie. Wyobraźcie sobie – 30 stopni w cieniu, leżycie sobie na pokładzie i wcinacie słodkie winogrona prosto z lodówki. Ale tak naprawdę najlepszy był melon przyrządzony przez Albercika ( Robert Ławrynowicz).

I wiecie co – wierzę, że można taniej spędzić wakacje. Można mieć mniejsze łódki, mniej luksusowe, ale można też spędzić dwa tygodnie smażąc się na plaży i też mówić, że się było w Grecji. Ja uważam, że warto poodkładać przez cały rok po to, żeby mieć takie wakacje jak te moje ostatnie. I płynąć luksusowym jachtem, nie martwić się o to, że zabraknie wody, nie czekać w kolejce pod prysznic, bo był w każdej kajucie, mieć przyjemność poprowadzić jacht wiedząc, że ma się ponad 120 m2 żagla. I warto nawet dla tej świadomości, że nie wszędzie można wpłynąć, bo jest za płytko, albo że gdzieś się nie da nawrócić, że jest dla nas za ciasno.

Kawa mi się skończyła, zdjęcia obejrzane chyba już po raz setny. Chętnie popatrzyłabym na film nakręcony w Grecji, ale stale brakuje czasu na jego zmontowanie. Wiecznie gdzieś gnamy, śpieszymy się, nie mamy na nic czasu. Warto zaplanować sobie takie dwa tygodnie na jachcie, żeby przestać gnać, martwić się codziennymi problemami, zapomnieć o pracy i naprawdę dobrze wypocząć.

Katarzyna Brożek

Kraków, 12 grudnia 2001 r.

 

Grecja 2001 w relacji Albercika !!! ( Robert Ławrynowicz)

Parafrazując „Siarę” – i w pi…, i cały misterny plan, też w pi…. Miało nam się udać w tym roku niemal na gorąco opisać nasze przygody i peregrynacje na stronie Kuszy (naszej stronie?). Miało być tak fajnie, wycieczki do zakładów pracy, ale nic to. Udało się nam rzutem na taśmę zacząć prace nad stroną Grecja 2001, tuż przed oficjalnym pokazem slajdów z Grecji (w dwa miesiące po powrocie z rejsu). Zacznijmy jednak od początku:
Ci którzy z nami byli – wiedzą, Ci którzy chcieliby się czegoś dowiedzieć, lub skorzystać z rad (sugestii, supozycji) proszeni są o przejście dalej.

Umowa z firmą czarterową na rok (no, prawie) przed rejsem, jest niezłym pomysłem (możliwość negocjacji rabatów za czarter). Trzymanie ręki na ….. „pulsie” linii lotniczych też się opłaca – można znaleźć przelot na miejsce w cenie przejazdu autobusem koncesjonowanego przewoźnika.
W naszym przypadku udało się; czarter z „Puntu” (z którym pływamy już kolejny rok) „zagrał” świetnie, profesjonalne podejście, możliwość negocjacji cen. Może nie są najtańsi na rynku, ale łódki są dobrze przygotowane i pewne.

W marcu (czyli jakieś 6 miesięcy przed wylotem załatwiliśmy tańsze bilety LOT-u (cena, taka, jak za przejazd autobusem z Białegostoku (ok., może byś z Katowic) do Aten a czasowo zaoszczędziliśmy ho, ho a może i więcej. Dodatkowy plus to b. miła strefa bezcłowa na lotnisku Okęcie – polecam. Niektórym podobało się to bardziej niż słynna Wystawa Impresjonistów w Muzeum Narodowym.
Nasz wylot odbywał się po 11.IX.2001 r. Więc zostaliśmy dokładnie przeczesani przez celników a niektórzy z nas musieli się tłumaczyć dlaczego wywożą z Polski smalec własnej roboty (pycha!!! I świetny do szybkiej przegryzki w czasie nocnej wachty).

Zanim przejdziemy dalej – UWAGA: nie polecam picia na pokładzie samolotu Advocata (a szczególnie całej butelki (!) – Grecy dziwnie się potem na takich ludzi patrzą i nawet celnicy nie chcą z nimi rozmawiać.

Ci którzy pływali np. w Chorwacji (nie pływali w ogóle, lub tylko po jeziorach w Polsce) mogą się trochę zdziwić podejściem Greków do pływania, czarterów i w ogóle (myślę, że wychodzą Oni z założenia, że skoro pływają już na tych wodach ładnych parę tysięcy lat i do tej pory obeszli się bez takich „pierdół” jak: światła w główkach portu i takie tam to i XXI wiekowi też dadzą radę). Dojechaliśmy na miejsce ok.. 02 w nocy i znalezienie dwóch naszych jachtów w zatłoczonym porcie graniczyło, hmmm, z dużą odpornością na stres. Koniec końców zaokrętowaliśmy się po jakichś dwóch godzinach.
Odbiór jachtu przebiegał dość bezstresowo; trzeba do tego jakichś dwóch, trzech ludzi z niezłą znajomością angielskiego i z dobrą pamięcią (o co czasami, szczególnie „na drugi dzień” jest ciężko). Nasz Oceanis 500 – miał niebagatelne parametry, weźmy na przykład wodę: 1000 l. – okazuje się, że 450 l. wody można zużyć w ciągu niecałego dnia (i to stojąc w porcie) a średniosprytny „fuelgrek (od: fuel – paliwo)” (że się tak wyrażę) może próbować nam wmówić, że wlał 60 l. paliwa zamiast 20 – 30 l.. Dobrze jest sprawdzić u takiego „spryciarza” notowania licznika przed nalewaniem i po nalaniu. Tuziemcy (niektórzy) b. mile reagowali na próby targowania się – po „ciężkim” targu i opuszczeniu 10 zł. za 500 litrów wody pitnej, można zostać wyklepanym przez uszczęśliwionego i ubawionego Greka.

Każda z wysp, którą zwiedzaliśmy miała w sobie coś niepowtarzalnego (np. wino; na każdej wyspie smakowało inaczej). Z uwagi na szczupłość czasu, którym dysponowaliśmy (dwa tygodnie) udało nam się nieco zapoznać z Cykladami. Dla mnie najpiękniejszymi wyspami były: Thira (Santorini), Serifos i Amorgos.

Informacja dla „szaleńców’ na punkcie „Wielkiego Błękitu” Luca Bessona – to właśnie tam kręcono początkowe czarno – białe sceny z młodym „Jacquesem Mayolem” i to tam „Enzo” (J. Reno) nurkował do wraku ( wyspa Amorgos w archipelagu Cyklady- stąd nazwa naszego klubu. przyp. Kusza). Odwiedziliśmy jeden i drugi plan. Pierwszy to południowe wybrzeże, gdzie znajduje się słynny (na Amorgos) „przylepiony do skały” klasztor. Drugi to północno zachodni cypel i plaża; wrak widać z daleka (pod warunkiem, że wjedzie się na odpowiednią drogę). Do wraku udało nam się dotrzeć we dwójkę – przepłynąwszy uprzednio 1,5 km (do tego typu przedsięwzięcia polecam maskę i płetwy). Można było zejść łatwiejszą drogą, ale niestety byliśmy zbyt łatwowierni (kumple powiedzieli, że jest za stromo na zejście – powiem Wam w tajemnicy – NIE BYŁO).

Tak czy inaczej opłacało się, zmęczeni (to ja) i zziębnięci (Syrena w ludzkiej skórze) dotarliśmy po jakiejś godzinie do wraku – widok wspaniały, chociaż może nie aż tak jak na filmie. Nasuwa mi się tu jedno spostrzeżenie, jeżeli macie infekcję gardła, katar i zapchane zatoki to nurkowanie oraz „przedmuchiwanie zatok” nie jest czymś co bym polecał. Ja to zrobiłem a efekt przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Chociaż czasami nurkuję to „wyłączenie” błędnika jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło – tam owszem i dlatego mogę powiedzieć z czystym sumieniem „nigdy więcej”.

Największą radochą na naszej „łajbie” i rzeczą bez której nie zobaczylibyśmy nawet połowy interesujących nas widoków i przybytków były „bajtki”- skutery, które po czasochłonnych i trudnych negocjacjach udawało nam się wypożyczać. Na trzech wyspach (dziwnym trafem są to wyspy, które najbardziej mnie urzekły) przez 24 godziny (bo na taki okres opiewa umowa najmu) działaliśmy cuda z naszymi „wierzchowcami”. Jak to niektórzy orzekli – „cała nasza wyprawa zyskała jakieś 30% na atrakcyjności (nie licząc atrakcyjności autora tych „wypocin”) dzięki „bajtkom”. Zabawa świetna, trzeba tylko pamiętać o dobrych faktorach przeciwsłonecznych – bo wiaterek chłodzi, ale pod wieczór były osoby co do których spokojnie mogliśmy mówić per „wodzu”.

Opis naszej wycieczki nie byłby pełny, gdybym nie wspomniał wspaniałej kuchni greckiej, ech, gdzież jest ta feta saganiaki, gdzie wspaniale przyrządzone horiatiki, melizanasalata, krasi lefko i wiele, wiele innych. Każdy z nas znalazł tam coś co przypadło mu do smaku i co zapamięta na długie zimowe wieczory w barze mlecznym

Wkurzyłem Was Wy ludzie którzyście tam jeszcze nie byli? To bardzo dobrze. Może się teraz tam wybierzecie. Nieważne czy z nami, czy skorzystacie z okazji i ruszycie tam samopięć (lub więcej) – Grecja czeka. Może się tam spotkamy (najlepiej w jakiejś tawernie, przy winie).

Takich twarzy jak moja łatwo się nie zapomina.

Robert Ławrynowicz

Żabieniec, 21 listopada 2001 r.

 

Comments are closed.
%d bloggers like this: